czwartek, 3 kwietnia 2014

nikt nie ma curry w Varkali

Dochodzi już do końca mój tegoroczny pobyt w Indiach, trochę niefart się stał, że stłukłem tę stopę akurat teraz, bo miałem w planach odwiedzić jeszcze przynajmniej kilka miejsc (min. Cochin i Kanyakumari). Z planów nici, już piąty dzień wegetuję w Varkali, gdyby nie to że mam tu trochę znajomych, to chyba umarłbym z nudów. Wszystko jest okropnie sformatowane - wzdłuż morza przynajmniej kilkanaście restauracji i wszystkie mają dokładnie to samo w menu. Bardzo mało indyjskiego jedzenia, za to mnóstwo potraw pod konkretnych turystów. Typowy "english breakfast" (fasolka, kiełbaski, jajko itp.)? Żaden problem. Włoskie gnocci? Gdziekolwiek zechcesz. Nawet są rosyjskie dania, jeśli ktoś ma ochotę na zupę uchę - jest też taka oferta. Nie ma za to NIGDZIE typowych dań z Kerali - wstydzą się, czy co? Sytuację ratują dania rybne - codzienna dostawa świeżych owoców morza stanowi podstawę mojej diety od niedzieli. Dzięki tym rybom nie grozi mi syndrom Marysi Peszek i depresji na hamaku w Tajlandii, he he.

rybki
Siedzę więc głównie w pokoju, surfuję po necie, troszkę czytam i wychodzę od czasu do czasu coś zjeść. Staram się nie nadwyrężać stopy, która na szczęście czuje się już coraz lepiej. Z moim włoskim kolegą Mattią rozmawiamy o literaturze, kolega próbuje przebrnąć przez Thomasa Pynchona w oryginale, ale średnio mu to idzie. Gadamy sobie też o Jacku Keruacu, o Charlesie Bukowskim, o Marku Twainie - takie to oto inteligenckie gaworzenie wieczorami na ganku. Mattia jest zafascynowany małymi społecznościami, które mają swoje gospodarstwa i są samowystarczalne - chciałby w przyszłości zamieszkać w takiej alternatywnej wspólnocie. Chwilowo jednak ma prosty pomysł na życie - przez kilka miesięcy w roku pracuje w Australii, a potem za zarobione pieniądze włóczy się po Azji, namiętnie ćwicząc jogę. Dzięki temu ma lato przez 12 miesięcy w roku :-) Spotkaliśmy wczoraj Francuzkę o imieniu Lilly - Lilly ma na oko 50 lat, rozwiodła się, sprzedała dom, i ma z tego domu takie pieniądze, że przez następne kilkanaście lat może żyć po królewsku w Indiach, Tajlandii, Wietnamie, i tego typu miejscach. Co będzie dalej - na razie się nie zastanawia.

Lilly jest w szoku, że wybieram się do Iranu, zresztą jest to typowa reakcja większości moich rozmówców - szok i niedowierzanie. Wszak Iran to kraj osi zła, wszędzie czają się brodaci terroryści, wszystkie kobiety chodzą 24h w czadorach, no doprawdy, jak można tam się wybrać na własne życzenie. Nie wiem, nie byłem, ale mam przyjaciół i znajomych, którzy byli i mają zupełnie inne zdanie. Ich zdaniem Iran to kraj, gdzie są najmilsi ludzie na świecie, pomocni, grzeczni, życzliwi. Jest to przy okazji jedno z najstarszych państw na świecie, nieprzerwanie zamieszkałe przez ten sam naród. Irańczycy nienawidzą, gdy myli się ich z Arabami - uważają ponoć Arabów za prostaków, których cała kultura to po prostu przeniesione wzorce z Persji. Pewnie mają trochę racji ;-) Już we wtorek będę miał okazję się przekonać - wsiadam w Chennai do samolotu i śmigam do Teheranu. Wolałbym przedostać się do Iranu lądem, tak się niestety nieszczęśliwie składa, że między Indiami a Iranem leży Pakistan, do którego niezwykle ciężko obecnie dostać wizę.  Tym razem wybieram więc drogę powietrzną - kilka godzin w samolocie, przesiadka w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, i o godzinie 14.50. (czasu lokalnego) ląduję na lotnisku imienia Imama Chomeiniego.

Próbuję zorganizować sobie część noclegów przez Couchsurfing. Zamieściłem na stronie Couchsurfingu w Iranie ogłoszenie, że będę w takim a nie innym terminie i że szukam noclegu. Po 2 minutach dostałem taką wiadomość (po polsku!):

"Czesc SZYMON
Nazywam sie Mohammad i jestem aktywnym uzytkownikiem CS w moim miescie Kashan w Iranie. Chcialbym spotykac i goscic jak najwiecej moich polskich przyjaciol. W przyszlosci rowniez chcialbym nauczyc sie Waszego trudnego i pieknego jezyka.
Goscilem u siebie do tej pory wielu Polakow. Mamy najwieksza i najpiekniejsza pustynie w Iranie. Chcialbym rowniez w przyszlosci odwiedzic Wasz kraj.
Jezeli chcialbys odwiedzic moje miasto chcialbym Cie ugoscic.
Do zobaczenia
Mohammad"

Na początek brzmi dobrze, prawda?

3 komentarze:

  1. Witaj Szymonie z tej strony Łódź, czytam o twojej wyprawie, Ciekawie opowiadasz pozdrawiam, ciepło i pozdrowienia od Andrzeja. :))
    Adres bloga od Majki. :) Zupełnie zbędne są te cyferki jeśli nie dopuszczasz profilu anonimowych spamu mieć nie będziesz.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja nie wiem o jakich cyferkach mowa, to są chyba jakieś ustawienia firmowe w Google, spróbowałem to wczoraj zmienić, ale nie wiem czy się udało :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Sprawdzam :) Pewnie w porządku będzie bo jest profil URL tylko możesz mieć teraz mnóstwo spamu. A guzik są cyferki dalej. :) Dobra nie są uciążliwe wpisuję. :)

    OdpowiedzUsuń