sobota, 19 kwietnia 2014

Shiraz

Shiraz - miasto poezji, pomarańczy i wina. Oczywiście obecnie o winie można zapomnieć, ale pomarańcze rosną wszędzie no i nie da się nie zauważyć takich miejsc jak mauzoleum Hafeza, jednego z najsłynniejszych perskich poetów. Kiedy wjeżdża się z pustyni w żyzną, zieloną dolinę, w której znajduje się Shiraz, ma się wrażenie, że to zupełnie inny kraj, coś w rodzaju irańskiej Hiszpanii. Na ulicach miast też znacznie większa swoboda, króluje moda, fantazyjne fryzury chłopaków, wyzywający makijaż dziewczyn, dużo par chodzi za rękę, co było nie do pomyślenia jeszcze nie tak dawno temu w Iranie. Byłem nawet w czymś w rodzaju nielegalnej knajpy, bez alkoholu co prawda, ale za to z dziewczynami palącymi papierosy, parami przytulającymi się na kanapach i klimatem niebezpiecznej wolności. Kilka rozmów z lokalnymi studentami pokazało jednak, że tak różowo nie jest. Mułłowie mają do dyspozycji tajną policję, która szpieguje i zbiera informacje. Jeden chłopak opowiedział mi, że pojechał pewnego dnia na demonstrację antyrządową do Teheranu i następnego dnia dostał sms z nieznanego numeru o treści: "Wiemy, że dnia 10 stycznia tego roku byłeś na imprezie, gdzie pito alkohol. Lepiej dwa razy się zastanów zanim znowu pojedziesz na jakąkolwiek demonstrację, bo możesz mieć poważne problemy".


 I tak to właśnie wygląda w tym kraju, niby można więcej niż by mogło się wydawać, ale tylko w prywatnym gronie i bez świadków. Każda oficjalna próba zmienienia obowiązującego systemu jest dławiona w zarodku i większość ludzi po prostu przyzwyczaiła się do podwójnego życia. Najlepszym przykładem jest nieszczęsny Facebook - oficjalnie jest zakazany ale każdy go używa. Szczytem absurdu jest to, że kiedy chcę sprawdzić fejsbukową skrzynkę, muszę pójść do jakiegoś Irańczyka do domu i skorzystać z jego komputera. Nie wyświetlają się też strony z wiadomościami ze świata, na przykład Onet jest zablokowany po całości, w związku z tym nie wiem, czy mamy już wojnę z Rosją, czy też rząd jeszcze się zastanawia. Efektem wszystkich tych blokad jest oczywiście rosnąca fascynacja młodzieży USA - no bo wiadomo, że najlepiej smakuje owoc zakazany. Przeciętny dwudziestolatek w Shiraz słucha Eminema, ogląda filmy z Hollywood a zamiast tradycyjnej kuchni wybiera hamburgery i colę. Nie wiem czy taki efekt chcieli osiągnąć islamscy duchowni.



Ponieważ w Shirazie Couchsurfing nie wypalił, zatrzymałem się znowu w niedrogim hoteliku, pełnym przybyszów z całego świata. Tradycyjny zestaw - Niemcy, Anglicy, kilka osób z Belgii i Holandii. Zaskakująco dużo podróżuje po Iranie Chinek - zazwyczaj w kilkuosobowych grupkach, ale często też samotnie. Świetnie mówią po angielsku, niczego się nie boją, są pewne siebie i szybko nawiązują kontakt z obcokrajowcami. Jedna z nich opowiedziała mi o podróży po Europie, którą odbyła w zeszłym roku. Wszystko było pięknie do momentu kiedy nie dotarła do Warszawy, gdzie pierwszego dnia została obrabowana z paszportu i wszystkich pieniędzy. Niech żyje Polska!

dziewczyny w Shiraz

Są też Australijczycy i jedna dziewczyna z Nowej Zelandii, z której wszyscy się bezlitośnie, acz życzliwie, naśmiewają. Nowa Zelandia to jedyny kraj na świecie, który jest JESZCZE DALEJ niż Australia, w związku z tym Australijczycy mogą trochę podleczyć swoje kompleksy. Oczywiście wszystko to są tylko niewinne żarty, ale jest przezabawnie, gdy chłopak z Sydney, który zjechał cały świat wzdłuż i wszerz, zapytany czy był kiedyś w Nowej Zelandii robi wielkie oczy i odpowiada: "ALE PO CO?".

Dużo ludzi pyta się czy w Iranie jest bezpiecznie. No cóż, mnie wydaje się, że jest to jedno z bezpieczniejszych miejsc, w których jak dotąd się znalazłem. Irańczycy są niezwykle uprzejmi i pomocni, potrafią zrezygnować z własnych planów, żeby zaopiekować się zabłąkanym przybyszem. Nie pije się alkoholu, więc nie ma problemu z alkoholową agresją. Ogólny poziom życia jest stosunkowo wysoki, nie widać biedy, każdy jest raczej dobrze ubrany i odżywiony. Nie ma takich różnic społecznych jak chociażby w Indiach, gdzie najbogatsi mają prywatne odrzutowce, a miliony mieszkają na ulicy. W islamie bardzo duży nacisk kładzie się na wspieranie słabszych i pomoc dla najbiedniejszych, i nie są to tylko czcze słowa, ale dosyć konkretne działania. Problemem są oczywiście szaleni kierowcy, ale nawet i do tego można się przyzwyczaić.

Są jednak regiony, w których trzeba uważać trochę bardziej. Najgorzej jest w Beludżystanie, krainie rozciągającej się na wschodzie kraju, przy granicy z Pakistanem. Tak naprawdę to Beludżystan znajduje się w dwóch państwach, połowa w Iranie, połowa w Pakistanie i jest to prawdziwa beczka prochu. Beludżowie walcząc o swoją niepodległość, posuwają się do ataków w biały dzień, porywają ludzi i wprowadzają terror. To właśnie dlatego tak trudno jest dostać obecnie pakistańską wizę i dlatego też coraz mniej ludzi wybiera się w legendarną trasę lądową z Europy do Indii - Beludżystan jest po drodze i nie za bardzo można go ominąć. Niektórzy jednak próbują. Młody Hiszpan Javier Colorado postanowił w zeszłym roku objechać świat dookoła na rowerze, jedną z części jego trasy był Iran i Pakistan.  Po wjeździe do Pakistanu dostał się pod opiekę lokalnych żołnierzy, co jest ostatnio standardową procedurą w tym kraju. Wydaje się zabawne, jeśli wyobrazi się rowerzystę jadącego przez pakistańskie pustkowie i samochód z żołnierzami, który eskortuje go powoli. Mniej zabawne jest to, że zostali oni faktycznie zaatakowani przez Beludżów. Hiszpan przeżył, ale sześciu pakistańskich żołnierzy zginęło na miejscu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz