niedziela, 20 września 2015

Między Jawą a Bali

Na przystani promów w Banyuwangi podchodzi o mnie koleżka i z miejsca pyta: "Gdzie jedziesz, może Denpasar?". W sumie tam właśnie jadę, więc nie zaprzeczam. "Wsiadaj, autobus zaraz odjeżdża, cena 200 000 rupii!". Wydaje mi się to DUŻO za dużo, więc wzruszam tylko ramionami i idę do kas, gdzie można kupić bilety na prom na Bali. Po drugiej stronie bramek wejściowych ten sam typek. "Dobra, ostateczna cena - 100 000!". Szybko zbił o połowę, więc od razu atakuję: "Może 80?", chociaż i tak wydaje mi się to za dużo. Kręci nosem a im bardziej kręci tym mniej chce mi się z nim gadać, więc szybciutko zmykam na prom.

Już po drugiej stronie przybiega kolejny koleżka. "Może do Denpasar?", pyta. "Owszem", odpowiadam, lekko przyspieszając kroku. On przyspiesza również i szepcze "50 tysięcy!". Oho, wystarczyło trochę poczekać i cena spadła do jednej czwartej! Ponieważ w sumie trochę mi się spieszy, zgadzam się i potulnie daję zaprowadzić do autobusu, zadowolony, że płacę w miarę normalną stawkę. Dopiero kiedy autobus odjeżdża widzę napis na ścianie dworca - bilety do Denpasar - 35 000 rupii.

Jawa i Bali są oddzielone wąską cieśniną, którą codziennie przekracza setki łodzi, łódek i łódeczek. Były co prawda plany, żeby wybudować most, ale władze Bali kategorycznie odmówiły. Dlaczego? Bo niewiele jest miejsc na świecie tak odmiennych jak Jawa i Bali a Jawajczycy słyną ze swojej skłonności do dominacji w indonezyjskim archipelagu. Co różni Jawę i Bali? Przede wszystkim religia i wszystko co się z nią wiąże. Na Jawie panuje islam, co prawda mocno wyluzowany, ale jednak wciąż narzucający pewne restrykcje (obyczajowe, kulinarne, odzieżowe). Na Bali natomiast radośnie kwitnie hinduizm! Jest to pamiątka z czasów kiedy cała Indonezja była hindu - po nadejściu islamu wszystko co hinduskie czmychnęło na Bali i tutaj pozostało. No i trzyma się mocno! Balijczycy są niesłychanie religijni, każdy dom ma swoją mniejszą bądź większą świątynkę, cały czas odprawiane są ceremonie, dobre i złe duchy wyspy muszą codziennie dostać swoje ofiary - cała te religijna obyczajowość jest niezwykle żywa a przy tym szalenie kolorowa! Bali to taka trochę wyspa ze świata magii, troszeczkę pomiędzy realnością a snem. W dodatku wszystko tutaj jest po prostu BARDZO ŁADNE! Od domów, poprzez pokryte dziesiątkami ornamentów świątynie, mury, drzwi, ulice - nawet dziewczyny są ładniejsze niż na Jawie ;-)



Jak reagują na to Jawajczycy? Oczywiście są zazdrośni. Nie usłyszałem na Jawie ani jednego dobrego słowa na temat Bali. Przereklamowana, droga, brudna itp. itd.  - to powie Wam każdy mieszkaniec Yogyakarty. Fakt faktem - ogromna ilość turystów spowodowała, że naprawdę jest tu znacznie drożej - przynajmniej w tzw. turystycznych zagłębiach. Wszak 80% odwiedzających Indonezję turystów przyjeżdża TYLKO tutaj.

Zanim jednak znalazłem się w turystycznych zagłębiach, wylądowałem w stolicy Bali, wspomnianym już Denpasar. Do Denpasar zasadniczo nikt nie jeździ - ewentualnie jest to punkt przesiadkowy do nadmorskich kurortów. Dlatego właśnie postanowiłem spędzić tutaj chociaż jeden dzień - lubię miejsca, gdzie normalni ludzie po prostu prowadzą normalne życie. Wylądowałem w uroczym homestayu o nazwie Nakula Home Inn, położonym w niewielkiej uliczce, z pięknym podwórkiem, świątynią i małą restauracyjką, w której raczyłem się sałatkami ze świeżych owoców.


Z Denpasar wiąże się jeszcze jedna zabawna historia. Od wielu lat basistą i wokalistą znakomitego prog rockowego zespołu Camel jest niejaki Colin Bass (sic!), który miał w życiu również swój indonezyjski epizod. W latach dziewięćdziesiątych jako Sabah Habas Mustapha wydał tutaj kilka płyt i wylansował parę sporych przebojów. Największym z nich był "Denpasar Moon", piosenka, która doczekała się ponad 50 coverów autorstwa zespołów z Indonezji, Filipin i Malezji. Pomyślałem sobie, że fajnie byłoby jej posłuchać w samym Denpasar, siedząc wieczorem pod księżycem. No cóż, taki już ze mnie niepoprawny romantyk... A piosenka leci tak. Posłuchaj :-)



Tymczasem na stronie Couchsurfingu zagadała do mnie niejaka Maya, Jawajka studiująca na Bali. Umówiliśmy się na obiad - ciekawy byłem jej opinii na temat wyspy. Przyjechała na skuterku w gustownym hidżabie i oczywiście od razu poinformowała mnie, że Jawa jest ZNACZNIE ciekawsza od Bali. Dodała też jednak, że ludzie tutaj są trochę bardziej otwarci i mniej konserwatywni. Jej koleżanka zaszła w ciąże bez ślubu i czmychnęła z Jawy na Bali właśnie - w rodzinnych stronach byłaby absolutnie skreślona, tutaj nikt się jej nie czepia. Maya zajmuje się ochroną żółwi - instytucja, z którą współpracuje wykupuje od wieśniaków żółwie jaja i dba, żeby młode wykluły się w bezpiecznych warunkach. Poszliśmy do lokalnej jadłodajni, gdzie za 2 złote 50 groszy wrzuciłem furę pysznych smażonych rybek z ryżem i smażonymi warzywami w pikantnym sosie - wciąż kocham tutejsze ceny jedzenia!

To były jednak jak dotąd ostatnie chwile względnie taniego żarcia. Dzisiaj dotarłem do Ubud - tak, tak, tego samego Ubud, w którym grana przez Julię Roberts bohaterka filmu (i książki) "Jedz, módl się, kochaj" odnajduje sens życia, wielką miłość itd. itp. Przyznam, że przeżyłem mały szok. Jak dotąd w Indonezji byłem nieustannie otoczony przez tłumy Indonezyjczyków, czasami tylko gdzieś przemknął jakiś turysta. Tymczasem w Ubud otacza mnie tłum białasów, i z rzadka gdziekolwiek można zobaczyć Balijczyka :-) Ceny też są odpowiednio dostosowane - w Denpasar zjadłem obiad za 10 000 rupii, w Ubud obiad w knajpie potrafi kosztować nawet 100 000 rupii! Niemniej jednak jest tutaj prześlicznie - wszędzie pola ryżowe, świątynie, posążki, świeci słońce, nikt się nigdzie nie spieszy. W sumie idealne miejsce na wakacyjny chill jeśli tylko ma się odpowiednią ilość funduszy na koncie.

Ubud jest też dobrym miejscem, żeby eksplorować balijskie wioski i wioseczki. Na rowerze, na motorze, na piechotę, albo taksówką. Zaczynam od jutra!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz