wtorek, 15 kwietnia 2014

z Teheranu do Isfahanu

Pierwsze odczucie jakie miałem w Iranie było takie - ten kraj jest smutny. Nie wiem do końca dlaczego, może to kwestia krajobrazu, dosyć monotonnego i pustynnego. Może też dlatego, że przyleciałem prosto z Indii, które są aż do przesady jaskrawe i żywiołowe. Myślę jednak, że pewną rolę odgrywają tu twarze ludzi, dosyć poważne i melancholijne. Zwłaszcza twarze mężczyzn, którzy zamyśleni wpatrują się w przestrzeń, jakby trapiło ich jakieś poważne zmartwienie. Kobiety, szczególnie młode, są raczej uśmiechnięte - pomimo tego, że ponad połowa chodzi w czarnych czadorach, co upodabnia je do głównego bohatera komiksu Batman.

Druga rzecz, która niechybnie rzuca się w oczy to ruch uliczny. Jeśli komuś wydaje się, że kierowcy w Indiach jeżdżą jak szaleńcy, powinien przyjechać do Iranu. Zasady drogowe są podobne do indyjskich - czyli dokładnie dwie. Zasada numer jeden - non stop oczy dookoła głowy, bo nikt nie przestrzega żadnych przepisów (mam wrażenie, że zwłaszcza wymuszanie pierwszeństwa jest ulubionym hobby Irańczyków). Zasada numer dwa - mniejsze samochody ustępują większym (to wynika z prostej logiki - gdyby doszło do wypadku większy samochód ma większe szanse).  Tym co odróżnia indyjskich i irańskich kierowców jest prędkość. W Indiach większość dróg jest w tak fatalnym stanie, że nikt nie jeździ szybko, chociażby ze względu na dobro pojazdu. W Iranie drogom nie można nic zarzucić, co powoduje, że kierowcy popuszczają wodze fantazji. I niech dzięki będą Allahowi, że nie wolno tu pić alkoholu - w przeciwnym wypadku połowa męskiej populacji zginęłaby na drogach.

Wspomniałem wcześniej kobiety - to trzecia rzecz, która bardzo rzuca się w oczy. Generalnie można podzielić kobiety w Iranie na dwa typy. Typ numer jeden - konserwatywny - widzimy tylko twarz, a resztę sylwetki skrywa czador. Typ numer dwa - zbuntowany - całe ciało jest zakryte, ale nie czadorem tylko zwykłym ubraniem. Dżinsy, bluza, koszula, sportowe buty, no i obowiązkowa chusta na głowie. Przy tym każda część ubioru jest zazwyczaj w innym kolorze, same chusty potrafią też być różnobarwne. Do tego ostry makijaż. Ponieważ jedyną widoczną częścią ciała jest twarz, dziewczyny robią z tą twarzą co tylko mogą. Mocna różowa szminka na ustach, czarne kreski na brwiach, czerwień na policzkach, a do tego chmura perfum, która unosi się jeszcze przez kilka minut na ulicy. Ja osobiście za tego typu makijażem nie przepadam, ale rozumiem sam proces - jeśli wszystko inne jest zabronione, to wycisnę maksimum z tego co jest dozwolone.

Największe wrażenie robią kobiety za kierownicą. Muszę przyznać, że jestem pełen podziwu dla ich umiejętności i brawury. Wyobraźcie sobie to - Teheran, centrum miasta, potworny korek, wszyscy próbują na wszelkie sposoby przedostać się dalej (wszelkie sposoby to np. przeciskanie się pomiędzy innymi samochodami, wjeżdżanie na chodnik, ruch pod prąd itd.). No i widzimy jak w co drugim samochodzie za kółkiem siedzi kobieta, z szatańskim spojrzeniem wymija inne pojazdy, przepycha się, bezceremonialnie wymusza pierwszeństwo, zajeżdża drogę itd. itp. Jeśli komuś wydaje się, że płeć piękna w Iranie to zastraszone panienki trzymane pod kluczem w domu, powinien zobaczyć jak zachowują się w ruchu drogowym. Jest pełna emancypacja.

była ambasada USA

Spędziłem w Teheranie tylko dwa dni, za mało, żeby dobrze poczuć miasto, ale jest to niewątpliwie ciekawe miejsce. Mocno naznaczone historią, zwłaszcza najnowszą. Dotarłem do byłej ambasady amerykańskiej, miejsca mocno znienawidzonego przez Irańczyków, bo to właśnie stamtąd CIA sterowała tutejszym rządem przez długie lata, aż do rewolucji z 1979 roku. Widać to na muralach, którymi pokryte są ściany ambasady - statua wolności z czaszką zamiast twarzy, graffiti "Down With USA" i inne tego typu smaczki dodają wyjątkowych wrażeń spacerowi po mieście. Oczywiście nie oznacza to, że w Iranie nie lubi się Amerykanów czy Europejczyków - lokalni mieszkańcy doskonale wiedzą, że to co robi dany rząd nie musi odzwierciedlać tego co czują i myślą ludzie. Tym bardziej, że doskonale znają to z autopsji - każdy Irańczyk, z którym rozmawiałem po pewnym czasie wyrażał się wyjątkowo niepochlebnie na temat rządów ajatollahów. No bo jak można lubić ludzi, którzy zabraniają dziewczynom śpiewać publicznie a muzykom grać koncerty. Jak można lubić ludzi, którzy cenzurują internet, nie pozwalając ludziom pisać blogów czy korzystać z YouTube. Jak można lubić ludzi, którzy trzymają kraj w izolacji i powodują, że jedynym miejscem do którego można pojechać na wakacje jest Turcja.

Irańczycy prowadzą podwójne życie. Wystarczy przekroczyć próg ich domu i wszystko się zmienia. Kobiety zdejmują chustę, gra się na instrumentach, tańczy, bawi, ogląda nielegalną zachodnią telewizję. Alkohol wciąż jest rzadkością, ale szczerze mówiąc - czy jest on naprawdę aż tak bardzo potrzebny? Facebook jest teoretycznie zabroniony i najzwyczajniej w świecie się nie wyświetla, ale młodzi ludzie wymyślili na to też sposoby - są specjalne programy, które pozwalają obejść rządową cenzurę. Ciekawe ile jeszcze może potrwać taka absurdalna sytuacja. W końcu przecież nawet rządzący Iranem kler musi zrozumieć, że obywatele najzwyczajniej w świecie sobie jego rządów nie życzą.

Po dwóch dniach w Teheranie ruszam w dalszą podróż - autobusem do Isfahanu. Iran to bardzo duży kraj, na mapie Teheran i Isfahan wydają się być blisko siebie, w rzeczywistości to 7 godzin jazdy po autostradzie. Moim sąsiadem w autobusie jest młody Afgańczyk. Jest tu ich sporo, wielu uciekło z Afganistanu w trakcie niekończących się wojen, które naznaczyły historię tego kraju w ostatnich latach. Najpierw była długa wojna z Rosją, w trakcie której Afganistan wspierały Stany Zjednoczone. Potem nastąpiła inwazja Amerykanów, którzy wymyślili sobie, że bombardując afgańskie wioski, będą walczyć z terroryzmem. Mój kolega o imieniu Mohammed (no cóż, to bardzo popularne imię w tych stronach) uczy się w autobusie fizyki, a w przyszłości chciałby zostać inżynierem. Częstuje mnie ciastkami, wypytuje o życie w Europie, pomaga kupić coś do jedzenia, kiedy zatrzymujemy się w przydrożnej knajpce. Skarży się na niesprawiedliwy świat, w którym wszyscy uwzięli się na jego kraj i nie pozwalają żyć  ludziom w pokoju. Po kilku godzinach rozmowy patrzy na mnie przez chwilę i mówi. "Wy Polacy też wysłaliście swoich żołnierzy, żeby zabijali w moim kraju, prawda?". Nie mam wyjścia, muszę potwierdzić i jest mi strasznie wstyd.

W Isfahanie korzystam z Couchsurfingu i zatrzymuję się u chłopaka o imieniu Behnam, który jest skrzypkiem i perkusistą. Tak naprawdę to zatrzymuję się u jego rodziców, bo w Iranie wciąż silnie funkcjonuje tradycja rodzin wielopokoleniowych i w jednym budynku mieszka często kilkanaście osób.  Behnama akurat nie ma w domu, więc przez dwie godziny rozmawiam z jego ojcem, Ahmedem. Ahmed nie zna zbyt dobrze angielskiego, ale dzielnie gada ze mną, chociaż mógłby pewnie wyłgać się jakoś i czmychnąć do innego pokoju. W międzyczasie zdążyłem nauczyć się kilku słów i zdań po persku, co pomaga w rozmowie i wzbudza jego wielką radość. Bardzo go polubiłem, chociaż nie mamy zbyt wiele wspólnego - Ahmed ma 51 lat i jest już dziadkiem. Zaprasza mnie na szóste urodziny swojego wnuka, na co zgadzam się z wielką ochotą. Dzięki temu mam okazję doświadczyć rodzinnego życia w Iranie z pierwszej ręki - i jest to jedno z najfajniejszych wydarzeń całej mojej podróży. Rodzina zbiera się w jednym z pokojów, siadamy na dywanie i rozpoczynamy ucztę. Nikogo nie dziwi moja obecność - Ahmed oświadcza po prostu, że ma dziś gościa z Lachestanu (Lachestan to Polska po persku - warto zapamiętać). Herbata leje się strumieniami, jestem częstowany pomarańczami, bananami, jabłkami, rodzynkami. Behnam z kolegą grają koncert, potem zaczynają się tańce, w których też uczestniczę. Są z tego nawet nagrania, ale nie mam zamiaru udostępniać ;-) Jedna z kuzynek Behnama, niejaka Narges, jest nauczycielką angielskiego w lokalnej szkole, więc możemy sobie porozmawiać - przeciętna znajomość angielskiego u Irańczyków jest niestety dosyć znikoma. Bardzo miło nam się rozmawia z Narges - ogólnie rzecz biorąc tutejsze kobiety są niezwykle urocze. Niech mi wybaczą wszyscy zwolennicy "ideologii gender", ale kobiety w Iranie są po prostu niezwykle... kobiece.

Przez dwa kolejne dni oglądam Isfahan z Narges i Behnamem. Popularne powiedzenie w Iranie - "Isfahan wart jest pół świata" - ma w sobie coś z prawdy. Zwłaszcza wielki plac Naqsh-e Jahan w środku miasta, przy którym znajduje się pałac, dwa przepiękne meczety oraz bazar. Niezwykłe jest to, że reszta miasta zbudowana jest w taki sposób, żeby nie było jej widać z placu - kiedy stoi się na nim,  widać tylko budynki, które są tuż obok oraz niebo. Niesamowite są też mosty, pod którymi toczy się rozrywkowe życie młodych ludzi - wieczorem robią ogromne wrażenie. Chłopaki spotykają się, palą fajki wodne, rozmawiają, podrywają dziewczyny, które spacerują mimochodem w małych grupkach. Czasami nawet grają na instrumentach i śpiewają - ale ostrożnie, żeby nie drażnić policji, która może w każdej chwili rozgonić towarzystwo ze względu na "nieobyczajność".

Behnam i jego kolega Amin
Kiedy jesteśmy sami z Behnamem, trochę rozmawiamy o relacjach damsko-męskich. Dla tradycyjnych Irańczyków "wyzwolona" Europa to bardzo intrygujący temat. Behnam ma 27 lat i nie miał wielu kontaktów z dziewczynami - musi teraz znaleźć sobie żonę, bo ojciec naciska. Wypytuje mnie o to jak to wygląda "u nas". Mówię mu, że jest raczej nieciekawie. Ludzie tworzą związki tymczasowe, nikt nie chce się angażować uczuciowo, wszystko jest bardzo powierzchowne. Zgadzamy się, że stały związek to najlepsza forma relacji męsko-damskich, chociaż nie jest łatwo znaleźć odpowiedniego partnera. Dla Behnama na przykład, podstawową kwestią jest to, że dziewczyna musi znać się na muzyce, a o to nie jest łatwo w Iranie.  Oczywiście nie omieszkał zapytać o mój status matrymonialny. Powiedziałem mu, że mój poprzedni długoterminowy związek skończył się, bo dziewczyna zostawiła mnie dla innego faceta, w dodatku żonatego. Behnam patrzy na mnie długo i mówi bez cienia uśmiechu. "Mam nadzieję, że ją zabiłeś".

3 komentarze:

  1. Mam nadzieję, że mu odpowiedziałeś, że u nas takie rozwiązywanie problemów jest niemile widziane. Przykład twojego kolegi pokazuje, jak mimo wielu podobieństw, jednak nasze społeczeństwa są nadal niekompatybilne.

    OdpowiedzUsuń
  2. powiedziałem mu, że troszkę przesadza, z czym zresztą się zgodził

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawe i inspirujące. Tylko jedna uwaga: nie ma od dłuższego już czasu woj. kieleckiego. Jest Świętokrzyskie i niekoniecznie są tam najgorsze w PL drogi. Ech, odezwał się w autorze radomski antagonizm;)

    OdpowiedzUsuń