piątek, 14 lutego 2014

Nowe Delhi, 8 rano


W Delhi bez większych zmian. Samochody jeżdżą bez przestrzegania jakichkolwiek przepisów, w modzie jest noszenie szalika owiniętego wokół głowy a młodzież spaceruje po ulicach z telefonami komórkowymi grającymi hity z Bollywood. Jedyna zmiana z mojej perspektywy to pogoda - pierwszy raz widzę Delhi w deszczu, a deszcz powoduje, że mniejsze uliczki pokrywają się niezbyt przyjemnie pachnącymi kałużami błota. Ale ogólnie jest super - trochę się nawet wzruszyłem, kiedy wyszedłem z budynku stacji kolejowej New Delhi i zobaczyłem klasyczne zgliszcza dzielnicy Paharganj.

Wcześniej było jednak kilka godzin lotu. Zaczęło się świetnie już w Warszawie, kiedy odkryłem, że w samolocie linii Qatar Airways posadzono mnie obok opatulonej od stóp do głów muzułmanki. Spojrzała na mnie krzywo, chwilę pomyślała, po czym poprosiła, żebym się przesiadł, ponieważ nie może siedzieć tyle czasu w towarzystwie obcego mężczyzny.  Nie wiem jakie to miało dla niej znaczenie, bo i tak potem przez cały czas podróży do Kataru oglądała mangę na laptopie. Absurdalny widok - nowoczesny samolot, kobieta  w stroju trącącym średniowieczem i japońskie kreskówki.

Tak czy siak przesiadłem się i podróż spędziłem w towarzystwie pewnej przesympatycznej Ilony, która leciała na trzytygodniowy kurs Ajurwedy do Kerali. Sprawdziła się przy okazji stara prawda o tym, że w podróży nigdy nie jest się samemu - przegadaliśmy właściwie cały lot, rozmawiając głównie o Indiach i o tym czy coraz bardziej westernizujący się Hindusi pozostaną przy swoich tradycjach, czy też raczej rozpłyną się w amerykańskim sosie tak jak większość reszty świata. Jest to ciekawy temat, bo mentalność młodego, wykształconego mieszkańca Indii to przedziwny konglomerat - z jednej strony dostęp do "dóbr" cywilizacji Zachodu jest taki sam jak u przeciętnego Europejczyka czy Amerykanina, prawie każdy ma smartfona i dostęp do internetu ale z drugiej strony w mieszkaniu często znajduje się świątynka któregoś z lokalnych bóstw a małżeństwa wciąż są aranżowane.

W Delhi wylądowałem o trzeciej nad ranem i postanowiłem zostać na lotnisku do świtu, a konkretnie do pierwszego kursu metra. I po raz kolejny okazało się, że nie muszę martwić się o towarzystwo. Po pięciu minutach dosiadł się do mnie starszy Hindus o imieniu Rosh, były dyplomata, człowiek, który mieszkał w tylu krajach, że nie był w stanie ich nawet bez problemu wymienić.Mieszkał też przez chwilę w Polsce, w 1957 roku (nie było cię wtedy na świecie, młody człowieku - powiedział mi). Omówiliśmy w szczegółach aktualną sytuację międzynarodową, relacje między Indiami i Pakistanem oraz postacie Lecha Wałęsy i Jawaharlala Nehru. Rosh opowiedział mi też o swojej znajomości z Josipem Broz Tito oraz o pierwszej wizycie Chruszczowa w Delhi. Czego chcieć więcej w pierwszy poranek w obcym kraju?

1 komentarz:

  1. Smartfony i mandiry... dzięki temu możesz ściągnąć aplikację i w dowolnej chwili rozrzucić wirtualne kwiaty przed obliczem wybranego boga przy akompaniamencie 'disco puja' ;).
    Mam jeszcze prośbę - mógłbyś może notować co ciekawsze zasłyszane hindi powiedzonka?
    A poza wszystkim - straszliwie Ci zazdroszczę! Trzymam kciuki za wyprawę.
    Udanej podróży! Przygód i pozytywów.

    Ula Z.

    OdpowiedzUsuń