poniedziałek, 24 lutego 2014

Trochę o bogach

Ganeś - ten chłopak jest wszędzie


W szeroko rozumianym hinduizmie mamy setki, może nawet tysiące bogów. Niektórzy sa czczeni tylko w specyficznych regionach, niektórzy są lokalni do tego stopnia, że zna ich tylko jedna wioska. Mówi się też, że wszyscy/wszystkie są tylko emanacjami jednego, uniwersalnego Boga. Trudno dojść z tym do ładu, ale jedno co można stwierdzić na pewno to to, że dwójka najpopularniejszych bóstw w Indiach to Wisznu i Śiwa. Celowo zapisuję imię Śiwa tak jak się je wymawia, nie ma sensu pisać Sziwa (albo co gorsza - Shiva), tak wymawiają to imię Anglicy, którzy nie mają dźwięku "ś", muszą więc posługiwać się czymś najbardziej podobnym. Jest jeszcze Brahma, trzeci "główny" bóg, ale jego kult (z nieznanych w sumie przyczyn) jest bardzo ograniczony. Brahma, Wisznu i Śiwa tworzą w sumie tzw."trimurti",czyli trójcę bogów, którzy są tak naprawdę jedym, głównym bóstwem o wielu aspektach. Proste, prawda? ;-) Oczywiście wszyscy też lubią bogów "komiksowych" (to moja terminologia, wybaczcie) czyli pół-człowieka/pół-słonia Ganesię oraz pół-człowieka/pół-małpę Hanumana. Chyba każdy indolog zgodzi się jednak ze mną, że z Wisznu i Śiwą sprawa jest znacznie bardziej poważna.

Śiwa, w estetyce "tworzyć każdy morze"


Wisznu jest bogiem-protektorem, który pomaga ludziom i wspiera ich poprzez wcielanie się w różnego typu awatary. Na początku zstąpił na ziemię jako Matsja-ryba, potem jako Kurma - żółw, Waraha - dzik, Narasimha - lew. Dopiero potem pojawił się w postaci ludzkiej, jako Wamana - karzeł. Potem był Paraśurama, Rama, Kriśna i na końcu Budda (tak, tak, hinduiści zaanektowali dla siebie Buddę jako wcielenie Wisznu). Szeroko rozpowszechniony kult Ramy i Kriśny (czy też Kryszny, jeśli wolicie), to po prostu kult Wisznu, a konkretnie jego poszczególnych wcieleń. Śiwa to trochę inna historia. Symbolizuje unicestwiający i odnawiający aspekt boskości. Bywa przedstawiany jako Nataradźa, kosmiczny tancerz, którego taniec symbolizuje nieustanne niszczenie i tworzenie wszechświata. Najczęściej jednak w świątyniach występuje jako tzw. lingam, czyli cylindryczna, zaokrąglona u góry kolumna. Najprościej mówiąc - jako penis, co pokazuje, jak bardzo stary jest jego kult.




Piszę o tym wszystkim, bo jestem świeżo po zwiedzaniu fantastycznego kompleksu świątyń w Khadźuraho. Ponad 20 obiektów pochodzi z okresu między IX a XII wiekiem i wprost niesamowite jest jak dobrze są one zachowane. Przez kilkaset lat stały w środku dżungli, a o ich istnieniu wiedzieli tylko okoliczni wieśniacy. Każda ze świątyń poświęcona jest innemu bóstwu, głównie Wisznu w jego różnorakich aspektach. Jest więc np. świątynia poświęcona jego inkarnacji jako Warahy, czyli dzika. Pod sporą kopułą stoi ogromny posąg dzika zrobiony w całości z piaskowca i pokryty fantazyjnymi płaskorzeźbami. Przyznaję, że robi wielkie wrażenie, zarówno pod względem czysto artystycznym, jak i antropologicznym. Część świątyń pokryta jest też rzeźbami o tematyce erotycznej, z tego zresztą są najbardziej znane. Nie ma tam niczego, czego nie widzielibyście w realu (mniemam, że piszę do osób dorosłych ;-)), niesamowite jest tylko to, że są one umieszczone na świątyniach. Pokazuje to, że w czasach kiedy powstawały, seksualność była traktowana jako jeden z normalnych aspektów życia, ba, nawet jako jedna z dróg do osiągnięcia świętości. Bardzo ciekawa jest świątynia poświęcona Suryi, bogu Słońca, dosyć rzadka w Indiach. Wygląda co prawda troszkę jak beza, no ale jest to beza ogromna i tysiącletnia ;-) Na jej tle odbywa się festiwal tradycyjnego tańca indyjskiego, o którym więcej w następnym odcinku.

Świątynie są rozmieszczone w dwóch częściach wsi. Część zachodnia to najbardziej popularne obiekty, otoczone wianuszkiem hoteli i restauracji, wstęp do nich jest płatny (250 rupieci za całość). Część wschodnia jest o tyle ciekawa, że znajduje się właściwie w środku wsi, co daje ciekawy efekt - na środku pola stoi licząca sobie tysiąc lat świątynia Wisznu, a wokół niej pasą się krowy, świnki ryją w błocie a lokalna ludność zajmuje się codziennym życiem (jeden pan nie przejmując się zbytnio obecnością zabytków w pewnym momencie przykucnął sobie i zrobił kupę na środku pola). Życie, po prostu, życie :-)

przyświątynny zwierzyniec


Gdy wracałem do hotelu znowu zagadnął mnie lokalny chłopaczek, widać, że od przedszkola są szkoleni na naciągaczy. Postanowiłem skorzystać z porady koleżanki Marty i od razu gadać do niego w hindi. Był nieco zaskoczony, ale nie tracąc rezonu opowiedział mi o swojej rodzinie, wypytał mnie o mój kraj i strasznie chciał wiedzieć do jakiej należę kasty. Moim kulawym hindi próbowałem mu wytłumaczyć, że w Polsce nie ma kast, ale nie za bardzo to do niego trafiało. W końcu postanowiłem się ładnie pożegnać, na co przystał, ale oczywiście nie omieszkał poprosić o pieniążki "za usługi przewodnickie". Dałem mu 10 rupii, co niezbyt mu się spodobało. Nie będzie miał dobrego zdania o Polakach - nie dość, że do żadnej kasty nie należą to jeszcze skąpi.

1 komentarz:

  1. Szymonie, na zdjęciu, niebieski jak smerf, siedzi Śiwa, nie Kryszna. To Śiwa ma na szyi węża, siedzi na tygrysie i ma Gangę we włosach. Pozdrawiam, Marta Krzemień

    OdpowiedzUsuń