niedziela, 23 lutego 2014

z miasta do wsi, czyli z deszczu pod rynnę

Ponieważ były prośby, żeby napisał coś o indyjskim jedzeniu, piszę. Otóż indyjskie jedzenie jest świetne! Oczywiście wszystko to jest kwestia gustu, ale w Indiach jedzenie jest tak różnorodne, że każdy może znaleźć coś dla siebie. Dla mięsożerców jest kuchnia mogolska, baranina i kurczaki przyrządzane na dziesiątki sposobów. Dla wegetarian - niekończące się kombinacje warzyw z wyjątkowymi zestawami przypraw. Jest też mnóstwo lokalnych potraw, bo przecież Indie to mieszanka wielu narodów, każdy z nich oprócz języka i kultury ma także własną gastronomię. Gdyby ktoś miał ochotę spróbować tego w pigułce, to jest w Delhi takie miejsce, które nazywa się Dilli Hut. To coś w rodzaju ucywilizowanego targowiska, gdzie można kupić ubrania, rękodzieło i różnego rodzaju ozdoby z całych Indii. Na samym końcu znajduje się zaś zestaw knajpek, gdzie każdy indyjski region ma swoje stanowisko. Można tam spróbować lokalnych przysmaków. Namówiony przez znajomych skosztowałem kuchni z Nagalandu - ryba w ostrym sosie z pędami bambusa - palce lizać. Nie wiem tylko czemu w knajpce z Nagalandzkim żarciem na cały regulator leciała jedna z płyt Bon Jovi z lat osiemdziesiątych - są rzeczy na niebie i ziemi, o których nie śniło się waszym filozofom.

Z żalem opuściłem Delhi. Oficjalnie dopisuję to miejsce do trzech ulubionych miast na świecie - obok Londynu i Lizbony. Wyjeżdżam pociągiem - to najtańszy i najwygodniejszy sposób podróżowania po Indiach. Trzeba znać co prawda kilka sztuczek, ale kiedy opanuje się podstawy rezerwowania pociągów online w systemie indyjskich kolei, to można podróżować bez większych problemów. Tym razem wybieram podróż w klasie sleeper. Wstyd się przyznać, ale pomimo, że to moja trzecia już wizyta w Indiach, zawsze podróżowałem w klimatyzowanych, wygodnych wagonach dla klasy średniej. Są one po prostu dużo przyjemniejsze, dostaje się pościel i łóżko, klimatyzacja jest zbawienna w upały, można położyć się w punkcie A i obudzić w punkcie B. Sleepery różnią się tym, że pościeli nie ma, klimatyzacji nie ma, okna są otwarte całą drogę (nie ma szyb, tylko kraty), no i poziom czystości też trochę gorszy. Trochę inne też towarzystwo podróżuje w sleeperach - są one rzecz jasna znacznie tańsze. Nie ma jednak czego się obawiać - jeśli komuś nie przeszkadza, że wieje z okna, ściany lepią się od brudu a cały wagon gada bardzo głośno w hindi do 2 nad ranem - można tanio i przyjemnie przejechać 500 kilometrów za około 20 zł :-) Zresztą -  czy w naszym PKP jest dużo inaczej?

W wagonie podróżuje ze mną Japończyk. Zawsze zastanawiają mnie młodzi Japończycy, którzy samotnie podróżują po Indiach. Jak to jest, gdy przenosisz się z übercywilizacji, gdzie w pachnących toaletach sedes gra muzykę klasyczną, do chaosu Indii, gdzie po wizycie w publicznym kiblu masz ochotę wziąć godzinny prysznic. Ewidentnie interesuje to też całą resztę wagonu, ponieważ Japończyk znajduje się w krzyżowym ogniu pytań. "Ju trawel alołn in India, łaj?" - pyta rozgorączkowany tłum. "Ju dont hew any frends hir, wery dendżeros!" zatroskany tłum kontynuuje. Ktoś rozkłada mu leżankę, ktoś inny próbuje nauczyć kilku słów w hindi. Generalnie kolega jest sensacją wieczoru.

Rano docieramy do Khajuraho. To jest jedno z tych miejsc, które bardzo chciałem zobaczyć w trakcie pierwszej indyjskiej przygody, w grudniu 2010 roku, nie starczyło jednak już wtedy czasu. To mała, zapomniana przez świat i ludzi wioseczka, kryje w sobie jednak skarb - świetnie zachowany kompleks świątyń wzniesionych między IX a XII wiekiem przez władców z dynastii Ćandelów. Cytuję za wikipedią: "Swą sławę zespół zawdzięcza szczególnie bardzo bogatej dekoracji rzeźbiarskiej zewnętrznych ścian świątyń. Tworzą ją rytmiczne układy splątanych ze sobą postaci. Wiele z nich ma charakter erotyczny, nieraz bardzo śmiały. Wiąże się to ze specyfiką lokalnego hinduizmu. Ćandelowie bowiem popierali skrajne sekty tantryczne, jak kapalikowie, kaulowie, kalamukhowie, czy zwolennicy kultu Sześćdziesięciu Czterech Jogiń. W skład ich pobożności wchodziły również rytuały orgiastyczne, zwane mithuna, wiążące się z zawieszeniem uznawanych norm moralnych. Zespół świątynny został wpisany w roku 1986 na listę światowego dziedzictwa UNESCO." Abstrahując od erotyki, świątynie są naprawdę bardzo ładne, no i świetnie zachowane - a pochodzą po części z czasów, w których nasi przodkowie mieszkali w lasach a Mieszko I nie był nawet w planach. Więcej o nich następnym razem.

Niestety Khajuraho ma wszystkie wady wsi - fatalne drogi, wszędzie pełno śmieci, nie brakuje też nawalonych Hindusów pod budką z piwem. Widać też, że wszyscy żyją tu z turystyki. Po pięciu minutach nagabuje mnie młody chłopaczek, który strasznie chce poćwiczyć angielski. Oczywiście od razu wiadomo, że chodzi mu o to, żeby wyciągnąć ode mnie kasę, ale postanawiam pograć w jego grę. Mówi okrągłymi, płynnymi zdaniami, widać, że ćwiczył już z niejednym turystą. "Indie to wyjątkowe miejsce, jedyne takie na świecie, możesz tu coś stracić, możesz też wiele zyskać, możesz wzbogacić swojego ducha" - peroruje, a mnie się chce już trochę rzygać, bo wiem, że na myśli ma: "Hej, jesteś biały, masz mnóstwo kasy i ja zaraz troszkę od ciebie jej skubnę, nie wiem jeszcze jak, ale daj mi parę minut". Skręcam do jakiejś knajpki, licząc, że się odczepi, on jednak wchodzi za mną i od razu leci do właściciela, sugerując, że mnie tu przyprowadził i licząc na prowizję! Nie lubię cwaniaczków, więc od razu wychodzę, on za mną. "Nie jesteś głodny? A może chcesz wpaść do mojego sklepu? Mam mnóstwo ciekawych rzeczy, chodź, chodź, oglądanie za darmo" - kiedy słyszę ten tekst, sprawa jest już`jasna, dziękuję mu więc za towarzystwo, i zmykam szybkim krokiem. Tym razem się nie uda, my friend.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz