sobota, 15 marca 2014

Aśrama

W końcu musiało do tego dojść, no bo czy jest bardziej indyjskie doświadczenie Indii niż wizyta w aśramie? Mówi się, że Indie są największym eksporterem duchowości na świecie, i coś w tym jest. Tutaj każdy żyje religią - w Indiach narodził się buddyzm, dżinizm, sikhizm, nie mówiąc o dziesiątkach odmian hinduizmu. Oprócz tego jest ponad 100 milionów muzułmanów, trochę chrześcijan oraz wielu wyznawców pierwotnych religii, praktykowanych przez ludność zamieszkującą lasy i puszcze centralnych części kraju.

Amma

Aśrama to miejsce poświęcone konkretnemu guru, który mieszka w niej i udziela nauk. Są aśramy większe i mniejsze, aktualnie znajduję się w Amritapuri, jednym z największych obiektów tego typu w Indiach. Tutaj guru jest Amma, tak zwana "Przytulająca Matka", słynna z tego, że udziela błogosławieństwa dosłownie przytulając ludzi. Potrafi w ten sposób przytulić kilka tysięcy osób dziennie (!). Miejsce robi wrażenie rozmachem, oprócz ogromnej hali gdzie Amma spotyka się z wyznawcami, mamy dziesiątki domków zamieszkanych przez wiernych, kilka obiektów gastronomicznych, szpital, wielką świątynię bogini Kali oraz dwa kilkunastopiętrowe bloki, gdzie mieszkają zarówno stacjonarni wielbiciele jak i odwiedzający goście. Wszystko w kolorze różowym, żeby było zabawniej. Od razu mówię - widok z blokowych balkonów jest obłędny, gdyż aśram znajduje się nad samym morzem, więc z jednej strony mamy morskie fale, a z drugiej las palmowy ciągnący się po horyzont. Teoretycznie nie można robić tu zdjęć, ale jako, że z natury jestem raczej niegrzeczny, to pokusiłem się o jedną fotę "z balkonu".

widok z balkonu

Życie w aśramie toczy się spokojnym torem - rano godzinna medytacja, potem śniadanie, różne prace życia codziennego, lunch, kolejna medytacja, podczas której Amma "przytula", wspólne śpiewy, obiad, lulu, spać. I tak codziennie, oprócz dni, w których Amma przytula od rana do wieczora. Wielu ludzi siedzi tu całymi miesiącami, bo jest naprawdę przyjemnie - nie można też nie wspomnieć, że koszt pobytu za dobę (z trzema wegetariańskimi posiłkami wliczonymi w cenę) to 250 rupii - czyli około 12 złotych, 50 groszy. Można więc mieszkać sobie tutaj przez 30 dni za łączną kwotę 375 złotych, jeśli dobrze liczę. Pomyślcie sobie ile to jest dla np. Szweda albo Niemca. Oczywiście za dodatkowe przyjemności (internet, kawa, czekoladowe brownie) płaci się osobno, no ale przecież wcale nie trzeba. Pokoje są zazwyczaj 3-4 osobowe i mają prysznic z ciepłą wodą. Jedynym dyskomfortem (jeśli można o tym mówić w ten sposób) jest to, że nie można pić alkoholu, palić papierosów ani zażywać narkotyków, no ale to standart w każdej aśramie. Dla mnie to plus, bo dzięki temu poznaje się ciekawszych ludzi - przepraszam za uogólnienie, ale imprezowe rozmowy po 5 browarach prawie zawsze są takie same, a tutaj interakcje są jednak bardziej zróżnicowane. Mieszkam w pokoju z 50-letnim Anglikiem, pewnie przy piwie gadalibyśmy o dziewczynach i futbolu, a tak dowiedziałem się o nim wielu ciekawych rzeczy - zarówno w kwestii jego podejścia do duchowości jak i bardziej ogólnych kwestii życiowych. Poznałem też dwie fajne Szwedki, które studiowały teatrologię w Sztokholmie, Amerykanina z Arizony, który włóczy się po Indiach odwiedzając aśramy oraz przesympatyczną parkę z Niemiec, którą zaciągnąłem tutaj z dworca autobusowego w Kollam :-)

Jak pewnie zdążyliście zauważyć - towarzystwo jest mocno międzynarodowe. Są oczywiście też ludzie z Kerali, zapatrzeni w Ammę jak w obrazek. Ja mam do niej stosunek bardziej zdystansowany - pięknie mówi o miłości, bardzo przyjemnie jest się do niej przytulić (miałem okazję dwa razy!) no i robi bardzo dużo w kwestiach humanitarnych, ale chyba nie mógłbym przyjąć jej jako swojego guru. Generalnie mam problem z guru - dlatego tak bardzo podoba mi się buddyzm, w którym zasadniczo nie czci się nikogo - nawet Budda jest tylko jak starszy kolega, który wskazuje drogę. Ewidentnie jednak w ludziach tkwi taka potrzeba - wystarczy spojrzeć na buddystów linii tybetańskiej, którzy jednoznacznie oddają cześć Karmapom czy też Dalaj Lamie. Ja wolę bardziej 'oldschoolowy' buddyzm, bliższy tradycji Theravady, gdzie większy nacisk położony jest na medytację i szukanie odpowiedzi w sobie, niż śpiewanie mantr i oddawanie czci komukolwiek. Będę miał zresztą okazję doświadczyć tego na własnej skórze już wkrótce - od 19 do 30 marca planuję kurs Vipassany, 10 dni odosobnienia medytacyjnego w jednym z ośrodków w Kerali. Bez telefonu, bez internetu - więc jeśli macie do mnie jakiś interes, to najlepiej teraz :-)

Przed Vipassaną wybieram się jeszcze na tzw. backwaters. Kerala jest poprzecinana ze wszystkich stron rzekami i kanałami, po których można pływać łodzią. Podobno rejs taką łódką to jedno z najprzyjemniejszych doświadczeń jakie można przeżyć w Indiach. Ponieważ generalnie lubię "wodne" wrażenia, chyba podaruję sobie znowu odrobinę luksusu, zanim rozpocznę medytacyjny obóz z pobudką o 4 rano, obowiązkowym milczeniem i dwoma posiłkami dziennie. A co!

PS. Login w kafejce internetowej aśramy to Amma od konca - taki żarcik pana z kafejki (ale serio!)
PPS. Byly pytania o wielblady na plaży - oto one:


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz