niedziela, 9 marca 2014

Palolem, lol

A więc dotarłem do Palolem. Po dwóch godzinach podróży dwoma autobusami, za łączna kwotę około dwóch złotych, przeniosłem się z post-portugalskiego Panjim do rajskiego Palolem. Take me down to the paradise city, śpiewał kiedyś Axl Rose, no i właśnie czuję się, jakby ktoś mnie do takiego miejsca zabrał. Zasadniczo Palolem składa się głównie z dosyć rozległej plaży, okolonej długim rzędem palm. Wdłuż linii drzew rozciągają się małe chatki, knajpki, tudzież sklepiki oraz salony masażu ajurwedyjskiego. Podobało mi się w Anjunie, ale rację muszę przyznać wszystkim, którzy mówili, że dopiero Palolem zrobi na mnie wrażenie.



W Palolem po raz pierwszy wszedłem do Morza Arabskiego. Niestety w Anjunie dopadło mnie paskudne przeziębienie, i z zasmarkanym nosem nie chciałem się moczyć. Klasyczny efekt uboczny podróżowania pociągiem w klasie z klimatyzacją - z ponad 30 stopniowego upału wchodzi się do wagonu, który bardzo szybko zmienia się w pędzącą po szynach lodówkę. No cóż, fajnie jest się znowu popluskać, popływać, poskakać przez fale. A potem na brzeg i zamówić zmiksowany od ręki napój mleczno - kokosowy z lodem. Za cztery złote polskie.

Postanowiłem skorzystać również z okazji, że między chatkami znajdowało się mnóstwo punkcików oferujących ajurwedyjskie masaże. Muszę przyznać, że bardzo podoba mi się ajurweda. To starożytna nauka o zdrowiu, korzeniami sięgająca jeszcze czasów wedyjskich, do dzisiaj funkcjonuje w Indiach jako poważna konkurencja dla zachodniej medycyny. Nie będę tutaj szczegółowo opowiadał na czym ajurweda polega (zapytajcie wujka google'a), generalnie w tym systemie dzieli się ludzi na trzy typy, według tego jak wyglądają, jak się zachowują itd. itp. Dopiero po ustaleniu typu danego człowieka, stosuje się odpowiednie środki zaradcze (zioła, dieta, masaże itd.). Jest w tym mnóstwo profilaktyki, ale są w ajurwedzie także elementy mocno zaawansowane, na przykład operacje chirurgiczne. Tak czy siak - ajurwedyjski masaż to niezwykle przyjemne doświadczenie. Człowiek jest polewany rozmaitymi olejami, w dodatku ciepłymi, które są następnie wcierane w ciało. Na początku czułem się trochę nieswojo, leżąc nago w kokosowej chatce nad brzegiem morza, ugniatany przez starszego Hindusa z wąsem. Chłopak jednak zrobił to full profesjonalnie, po godzinie czułem się jak nowo narodzony. Ucięliśmy sobie potem pogawędkę, jest z Kerali (Kerala to prawdziwa mekka ajurwedyjskich nauk), co roku przyjeżdża z kolegami do Palolem, zarabia kasę i wraca do siebie. Narzekał troszkę, że odkąd jest żonaty, to nie może już tyle czasu spędzać w pracy co kiedyś. Widać, że lubi tę robotę :-) Oczywiście musiała nastąpić wymiana kontaktów facebookowych, więc kolega Satheesh Sadasivan, który przez godzinę międlił moje ciało, jest też oficjalnie moim znajomym.


mój kolega Santeesh, zdjęcie z fejsbunia


W jednej z plażowych knajpek poznałem też rodowitego Goańczyka, o uroczym imieniu Tutu. Tutu mieszka sobie w Palolem, i przez cały turystyczny sezon pracuje w restauracji Rockit, podając gościom piwo i wściekle ostre vindaloo. Wymieniliśmy kilka uprzejmości w hindi, czym zdobyłem jego serce. To niezwykłe, jak Hindusi się cieszą, kiedy powie się do nich kilka zdań w ich języku. Niby ojczystym językiem Tutu jest konkani, ale tak naprawdę każdy tu zna hindi, podobnie jak rosyjski był znany wszystkim mieszkańcom byłego ZSRR. Znajomość hindi oznacza, że interesujesz się Indiami trochę bardziej, chcesz dowiedzieć się więcej o ludziach, i oni to naprawdę doceniają. Dla takich chwil warto było przez dwa lata chodzić na kurs, abstrahując od faktu, że samo chodzenie na kursy językowe jest frajdą :-) Tutu opowiada mi o codziennym życiu w Goa, co robi kiedy skończy się turystyczny sezon (łowi ryby), dzieli się ze mną swoimi przekonaniami religijnymi (jest hinduistą, uwielbia Ganeśę), nabija się też troszkę ze swojego kolegi zza baru, który jest Nepalczykiem. Pod koniec rozmowy wyznaje mi, że nigdy w życiu nie wyjechał jeszcze z Goa. Pytam go, co chciałby zobaczyć, gdyby miał taką możliwość. Na początku nie chce odpowiedzieć, trochę sie broni, ale postanawiam go przycisnac. "No powiedz, co byś chciał zobaczyć, gdybyś mogł wyjechać z Goa", pytam ponownie.
"Chciałbym zobaczyc śnieg", mówi, lekko zawstydzony.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz