wtorek, 4 marca 2014

Dharavi slum

Było brudno i śmierdziało. W czarnym błocie poruszały się przeraźliwie chude istoty, a lepianki w których mieszkały wyglądały jakby zaraz miały się rozpaść. Zewsząd patrzyły na mnie białka oczu, czułem rosnące napięcie, kiedy nagle ktoś wyjął zza pasa nóż...

Tak mogłaby zacząć się relacja z Dharavi, największego slumsu Bombaju, podobno także największego w całej Azji. Problem tylko w tym, że byłaby to kompletna nieprawda. Dharavi nie różni się znacząco od przedmieść wielkich indyjskich miast, jeśli byliście kiedyś na obrzeżach Delhi (no wiem, nie byliście), to wygląda to bardzo podobnie. Dharavi to niezwykle zaradna społeczność, która świetnie sobie radzi w Bombaju, głównie przetwarzając odpadki, ale robiąc to niezwykle sprawnie. Podobno generują roczny obrót w wysokości około 650 milionów dolarów! Oczywiście warunki do życia nie są różowe, domki zajmują minimalną powierzchnię, dużo zbudowanych jest z cegły i blachy falistej, brakuje bieżącej wody i odpływu ścieków, ale ludzie jakoś sobie z tym radzą.

Dharavi


Moim przewodnikiem po Dharavi był Mohammed, młody chłopak, który na własną rękę oprowadza ludzi po slumsie. Nie jest agentem żadnego biura podróży, po prostu mieszka tam i zna teren jak własną kieszeń. Gdybyście kiedyś mieli ochotę skorzystać z jego usług, to piszcie maila na adres md.sadique3@gmail.com. Możecie powołać się na mnie (w jego świadomości funkcjonuję jako Simon from Poland). Mohammed odbiera mnie z dworca kolejki podmiejskiej i śmigamy razem do miasta w mieście. Pokazuje mi zakłady przetwarzające butelki i metalowe puszki, tudzież punkty produkujące skórzane torby. Mnie bardziej jednak interesuje codzienne życie mieszkańców a także sam Mohammed, zadaję mu więc wiele niewygodnych pytań. Z imienia wynika, że jest muzułmaninem, ale pytam grzecznie czy to prawda. Patrzy na mnie z lekkim przestrachem, ale potwierdza. Proszę go, żeby opowiedział mi trochę o swojej religii, zaczynamy rozmawiać o różnych odłamach islamu i o ich wzajemnych relacjach. Chłopak jest zdumiony, że wiem cokolwiek na ten temat, ponieważ, jak sam mówi, 90% odwiedzających go "klientów" zupełnie nie interesuje się religią i od razu deklaruje się jako osoby niewierzące (co jest bardzo trudne do przełknięcia dla każdego mieszkańca Indii). No cóż, religie to mój główny konik, oprócz muzyki i języków, mamy więc o czym rozmawiać. Mohammed jest coraz bardziej zachwycony moją "ogromną wiedzą na temat islamu" (trochę przesadza), oczy mu się świecą i w końcu mówi. "Przyjacielu, wiesz na ten temat tak wiele, że to nie może być przypadek, Allah prowadzi twoje kroki i chce otworzyć twoje serce. Pójdziesz do mnie do domu i porozmawiamy o islamie z moim starszym bratem".

Czemu nie? Idziemy jedną z wąziutkich uliczek, wchodzimy do domku, siadamy na podłodze i czekamy na brata. Ponieważ długo nie przychodzi, Mohammed idzie go poszukać. "Przyjacielu, nie chcę, żebyś się nudził, więc włączę telewizor" mówi mi. Nastawia kanał sportowy i ucieka. Dopiero po chwili dociera do mnie absurdalność całej sytuacji. Siedzę zupełnie sam w mieszkanku znajdującym się w samym środku gigantycznego slumsu. Oglądam mecz w telewizji. Olympique Lyon gra z Montpellier. Do przerwy 0:0.

Po jakichś 15 minutach Mohammed wraca z bratem (wynik meczu bez zmian). Wchodzimy do pokoju obok i zostaję poddany religijnej indoktrynacji. Są niezwykle przejęci, ewidentnie widać, że religia stanowi absolutne centrum ich życia. Generalnie chłopaki mają duży szacunek dla chrześcijaństwa (deklaruję się jako chrześcijanin, żeby uprościć sprawy), właściwie twierdzą, że islam i chrześcijaństwo to ta sama religia, jedyny problem polega na tym, że pomyliło nam się w kwestii tego kto jest ostatecznym posłańcem Boga. Jezus był ok, ale to Mahomet miał ostatnie słowo, muszę tylko to zaakceptować i rajskie przyjemności staną przede mną otworem. Powiedziałem, że się zastanowię. "Spokojnie, spokojnie, przyjacielu. Nie ma pośpiechu." mówi Mohammed. "Tylko pamiętaj, że możesz umrzeć nawet jutro, a wtedy będzie już za późno". Potem dodaje ściszonym głosem. "Islam i chrześcijaństwo są ok, ale ci hinduiści to świry. Jak mogłoby być tylu bogów naraz? Przecież zaraz pokłóciliby się ze sobą".

mój kolega Mohammed - palec oznacza, że jest tylko jeden Bóg


Żegnamy się serdecznie, wypijam szklaneczkę czaju z tatą Mohammeda i wracam do siebie. Nieopodal mojego hotelu zjadam szybką zupkę i wypijam kawę w zoroastriańskiej knajpce, prowadzonej przez Parsów, wyznawców Zaratustry. Kawę podaje mi brat-bliźniak Freddiego Mercurego (ten sam wąs, ta sama końska szczęka). Mercury też był Parsem, pochodzącym z Bombaju, więc to podobieństwo wcale nie musi być dziełem przypadku. I jak tu nie kochać Indii?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz